Baba za kierownicą

13.11.2019

Motoryzacja…diabeł wcielony? A może oswojony anioł?

Baba za kierownicą- czyli kilka słów o mojej fascynacji motoryzacją.
Ja- Kobieta za kółkiem. I chociaż wolę taką nazwę, to niestety męska część społeczeństwa z ogromną lubością i z prześmiewczym zabarwieniem nazywa nas babami, a nasze umiejętności, nawet najlepsze są traktowane z uśmiechem na męskich twarzach.
Ale od początku…jestem dzieckiem PRL…I dlatego moja miłość do aut zaczęła się od miłości do aut mocno nietuzinkowych i mało muskularnych.
Rok 1986…mam 7 lat. Mój Tata przywozi z Niemiec (wtedy NRD) katalog, który jak na ówczesne, mało barwne czasy był oknem na świat. Luksusowym, kolorowym, pełnym nieosiągalnych dóbr.
Ale o dziwo, moją uwagę nie przykuły lalki Barbie dumnie prezentujące swoje długie nogi w efektownych sukienkach, ale znajdujący się na środku plakat BMW serii 7.
Jak bardzo to auto pobudziło moją dziecięcą wyobraźnię…godzinami patrzyłam się w to idealne zdjęcie perfekcyjnego auta…te felgi wyglądające jak egzotyczny kwiat…kształt auta przypominający biegnącego kota…ta listwa biegnąca przez całą długość, która nadawała drapieżności i dynamiki ogólnemu zarysowi tej jakże pięknej sylwetki.

Oczywiście, że nie wiedziałam wtedy, jak nazywają się poszczególne elementy, ale do dziś ten obraz mam przed oczami. Urzekł mnie bardziej, niż kolejna zabawka w mojej dziecięcej kolekcji.


I to chyba był początek…na zgubę i zmartwienie moich Rodziców.
Następną miłością był Fiat 126p- potocznie zwanym “maluszkiem”. Aj! Ten kolor “Strażacka czerwień”, który teraz idealnie wyglądałby na moich paznokciach. Ta pojemność bagażnika o wielkości damskiej torebki na zakupy! I ten dźwięk silnika, który do dziś świdruje mi w uszach.

Wraz z moimi rodzicami przemierzaliśmy całą Polskę, zajadając się podczas długich podróży jajkami na twardo lub Paluszkami Lubelskimi. I chociaż w dzisiejszych czasach wydaje się to fizycznie niemożliwe, to to małe autko mieściło wszystko, co starczało na 2 tygodnie wczasów w WDK Unieście. Moja Mam należała do kobiet zapobiegliwych, więc mój Tata za pomocą nieziemskich mocy do pakowania upychał w mikroskopijnym bagażniku pół kuchni, 3/4 łazienki i dwie pojemności szafy. Czego tam nie było…komplet talerzy, garnuszki, termosy, ubrania na każdą okazję i absolutnie każdą pogodę, opona, koło ratunkowe, zestaw majsterkowicza, mała miska- bo może się przyda, solniczka- bo co będzie jak nie będzie, zestaw ręczników, zestaw śniadaniowy, obiadowy, kolacyjny…mam też pewne podejrzenia, że gdyby spadł śnieg w połowie wakacji, to moja Mama miałaby kurtki na tę okazję również. Śmiało można było organizować pomoc produktową dla małego miasteczka.
To był samochód, który w momentach zapotrzebowania, potrafił rzeczy, o których ówczesne auta mogą pomarzyć.
Odpalał w ramach potrzeby na kij, kiedy linka rozrusznika ulegała zerwaniu. Potrafił przejechać całą Polskę z otwartą klapą silnika, kiedy silnik osiągał temperaturę naszych ciał smażonych w kabinie solarium.
Działo się tak z prostej przyczyny-silnik Fiata 126p był chłodzony powietrzem, co często powodowało przegrzanie i gustowny dymek ciągnący się za nami niczym za duża dawka perfum. Mimo swoich drobnych mankamentów, nasz “maluszek” był jak dobry, stary mąż: niezawodny i w momentach kryzysowych potrafiący zdziałać cuda.


Kolejny nabytek motoryzacyjny moich Rodziców miał kolor kości słoniowej, zero polotu i przestrzeń w środku przypominającą średni pokój w komunistycznym bloku z płyty. Fiat 125- auto napędzane 4-cylindrowym silnikiem o pojemności 1608 cm sześciennych o mocy 90 KM. Auto nie bez powodu nazywane było kredensem. Kształt przypominał klocek drewna, nieudolnie wyrzeźbionego przez stolarza po dwóch zakrapianych weekendach. Przyspieszenie podobne było do rozwoju intelektualnego naszych polityków, a środek był nudny niczym odcinek 1937 “Mody na sukces”
I chociaż darzyłam to auto nienawiścią doskonałą, to muszę przyznać, że jak na tamte czasy było idealnym rozwiązaniem dla rodzin. Dla rodzin, które nie mogły lub nie chciały przesiadać się do Renault Safrane, Citroena Xanti, Fiata Cinquecento lun Opla Omegi. Dlatego śmiało mogę zaliczyć to auto, które było produkowane w Polsce od 1967 roku na licencji włoskiej, do kolejnej mojej motoryzacyjnej fascynacji.
I to jest koniec na dziś mojej pierwszej, motoryzacyjnej podróży do mojego dzieciństwa. Opowieść będzie miała ciąg dalszy. Tylko tak może będziecie mogli zrozumieć moją fascynację autami, która trwa do dziś.

blog CityJungle.pl