Styczeń- Nowy Rok…czyli nowa Ja.

STYCZEŃ

Och…jaka piękna data na rozpoczęcie nowego życia i zaprezentowania całemu światu w tym Nowym Roku nowej mnie- fit, odżywiającej się zdrowo, żyjącej zgodnie z naturą i ogólnie super zgrabną, extra mądrą i idealnie postępującą.
Już widzę oczami wyobraźni ten rok jako pasmo sukcesów, zwycięstw i szalonych przedsięwzięć. Dlatego podbudowana moimi postanowieniami, tego jakże idealnego dnia, na rozpoczęcie nowego życia zapakowałam moje nowe New Balance w kolorze pudrowy róż, geterki z najnowszej kolekcji Adasia i najbardziej wycięty top jaki znalazłam w szafie. To wszystko spakowałam do torby w jakże pięknym kolorze indygo i tak przygotowana nie patrząc na ciszę panującą po sylwestrowych szaleństwach wsiadam do mojej rakiety o mocy szalonych 95 KM i gnam do Osiedlowej Siłowni o wdzięcznej nazwie “Miss Fit”.

Ta wizja mojej nowej “ja” spowodowała, że podróż trwała wyjątkowo krótko…może za krótko…bo przecież gdybym tylko potrafiła logicznie pomyśleć chociaż przez chwilę, to dotarłoby do mnie, że żadna siłownia w tym jakże pięknym dniu nie jest otwarta…więc rozpalona do czerwoności z powiewającym na wietrze szaliku dopadłam drzwi siłowni.

Dłuższą chwilę zajęło mi przyswojenie informacji, że zamknięte drzwi oznaczają zamknięte drzwi. Pff….proste. Niby tak…więc lekko zniesmaczona, ale z ogromną i wstydliwą radością w sercu wsiadam do auta i pędzę do domu planując cały miesiąc do przodu. Przecież jutro też mogę zacząć ten mój nowy, jakże wypełniony wszystkim co idealne rok.
Oczywiście w domu aby zatrzeć ślady smutku uznałam, że najlepszym pocieszeniem będzie ciasto jabłkowe z kruszonką potocznie zwaną szarlotką. Ale czym byłaby szarlotka bez gałki (ok…no może dwóch…ewentualnie trzech) lodów waniliowych. I już zasiadałam w moim fotelu uzbrojona w zapas kalorii, które będą musiały wystarczyć na cały miesiąc jakże intensywnego i “usportowionego” miesiąca, ale pomyślałam sobie, że przecież jeśli mam zmienić dietę i już od jutra przejdę na program “fit”, to cappuccino jest mi niezbędne! Bo jeśli mam zrezygnować z tych wszystkich okropnych, kalorycznych i niezbyt zdrowych rzeczy, to muszę zastosować terapię szokową.

Dlatego wracając z pięknie pachnącym kubkiem cappuccino wraz z trzema kostkami cukru nieśmiało sięgnęłam po chipsy, które złowrogo spoglądały na mnie z szafki…ale czym są chipsy bez coli? To tak jakby zimowy płaszcz do gołych nóg! Niby może być…ale jakoś tak niekompletne.
A przecież idealnie rozpoczęty rok idealnej kobiety nie może zaczynać się od braku harmonii i symetrii nawet jeśli chodzi tylko o talerz. Dlatego z cichym rozgrzeszeniem i wyrzutami sumienia okraszonymi kruszonką z szarlotki, wygodnie ułożyłam się pod kocykiem (oczywiście w reniferki- zgodnie z najnowszymi trendami Instagrama). I nie ukrywam, że targały mną wątpliwości, czy tak powinnam zaczynać moją metamorfozę w boginię płaskiego brzucha i czy oby na pewno ta dodatkowa gałka lodów spowoduje jędrność pośladków…ale cóż…powiem jak Scarlett O’Hara z „Przeminęło z wiatrem”: “Pomyślę o tym jutro…”

A teraz poświęcę swój jakże cenny czas na uzupełnianie kalorii…bo przecież każdy wie, że odchudzać się trzeba mądrze i odchudzanie to proces długoterminowy i należy podchodzić do tego rozsądnie, a nie tak oj już jednego dnia i dieta, i ćwiczenia, i kontrolowanie kalorii…Jak dobrze, że ja tak rozsądnie do tego podeszłam…najpierw masa…potem rzeźba…
Więc już ze spokojnym sercem zatopiłam się w świat cukru, kalorii i podniebnych rozkoszy…
I nagle przyszło olśnienie! Kobieto! Co Ty robisz? A niezbędne witaminy? A owoce? Przecież jako super fit/super extra/super wyćwiczona/extra zgrabna “Nowa Ja” muszę oprócz kalorii (to na przyszłość…żeby mieć co gubić…przecież to oczywiste…z troski o dostarczenie energii mojemu ciału- nie z powodu łakomstwa…żeby nie było, że ja to tak bez planów obżeram się. Pfff…przecież to oczywiste!)
Z nadzieją rzuciłam się na lodówkę niczym kocica przeskakując z salonu do kuchni (pierwsze ćwiczenie za mną) …i klapa…o ile nie liczyć cytryny wyschniętej do struktury rodzynki…jabłka o konsystencji galaretki oraz puszki z groszkiem z roku 1987. Dlatego w akcie desperacji sięgnęłam po butelkę wina…bo i to naturalne…i na owocach…więc w sumie prawie jak sałatka z owoców.

Nie osądzaj mnie…bycie fit jest ciężkie…także ten tego…

blog CityJungle.pl

1 thought on “Styczeń- Nowy Rok…czyli nowa Ja.

Komentarze są wyłączone.