Pantera…a może już tylko udomowiona kotka?

30.11.2022

I znowu siadam do pisania pod wpływem emocji. Chyba tak najlepiej ułożyć mi myśli.

Ale do rzeczy: ostatnio mój wpis na blogu przeczytał mój kolega…(dziękuję Tobie za poświęcony czas i ważną dla mnie ocenę…bo wiem, że to przeczytasz 😊)i stwierdził, że moje ostatnie przemyślenia są poprawne polityczne.

I było to dla mnie niczym łyk porannej kawy!

Pomyślałam sobie: Serio? Czyżby nastał ten czas, kiedy po wielu latach moich prób naprawiania świata wokół mnie i wykładania moich racji, bez względu na konsekwencje właśnie ewoluował?

Czyżby to właśnie ten stan, o który tak walczyła, moja Mama nastąpił niezauważenie?

Zawsze kierowałam się emocjami. Nigdy nie bałam się mówić, co myślę…co czuję.

I nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby to na dłuższą metę działało to dla mnie na korzyść.

Oprócz chwilowej satysfakcji nie przysparzało żadnych pozytywnych emocji. Nie wnosiło do mojego życia żadnych konkretnych zmian. Za to powodowało rewolucję w moich emocjach i spalało mnie to całkowicie. Za każdym razem narażałam się na ostracyzm społeczny i kompletnie nie zastanawiałam się nad konsekwencjami.

Bo czy denerwowanie się na kogoś, to nie jest karanie samego siebie?

 

Powiem to na przykładzie: Czy jeśli powiedziałam głupcowi, że jest głupi, to stał się mądrzejszy?

Czy nagle nastąpiła kolosalna zmiana powodująca pojawienie się szarych komórek i nagle nastąpiła eksplozja mądrości powodująca zmianę świata na lepszy?

I oczywiście nie mam na myśli zaciskania zębów za każdym razem, kiedy ktoś stara się wejść nam na głowę i narusza nam nasz pieczołowicie budowany świat. Mam raczej na myśli sytuacje, które w żaden sposób nie mają na nas wpływu na dłuższą metę.

Moje życiowe doświadczenie pokazuje, że pewni ludzie pojawiają się w naszym życiu i znikają.

Ci, co mają zostać, zostaną. Ci, co powinni odejść, sami usuną się z naszego środowiska. Tak to działa. Nie ma wyjątków.

Bez względu, czy w danym momencie naszego życia zachowamy się tak, jak oczekują tego inni. Nie ma w tym stwierdzeniu nic rewolucyjnego. Więc dlaczego mam spalać swoją energię na uzewnętrznianie się?

Na wykładanie swoich racji ludziom, którzy na dłuższą metę i tak nie mają dla nas większego znaczenia. Totalnie stracona energia…

Wole tę siłę przeznaczyć na rzeczy, które są dla mnie miłe…

Na ludzi, którzy są dla mnie ważni i według mnie wnoszą jakąś wartość wyższą do mojego życia. Proste…

Co do poprawności politycznej…daleko mi do ułożonej damy. Chociaż bardzo nad tym pracuję…

Zabawne, że nawet nie wiem, kiedy nastąpił taki moment, że przestałam nazywać rzeczy po imieniu… dosadnie.

To chyba przyszło wraz z wiekiem i wraz z nabytymi doświadczeniami. Po prostu zdałam sobie sprawę, że słowa potrafią diabelsko ranić. I często nawet nie wiemy, przez co ktoś może przechodzi w danym okresie życia, że zachowuje się jak ostatni cham.

Być może zmaga się z depresją, wiem z własnego doświadczenia, że w takiej sytuacji człowiek nie zachowuje się racjonalnie.

Być może ta osoba boryka się właśnie z ogromnymi problemami i nie wie, jak dać upust emocjom, jak tylko zachowywać się wobec innych nieodpowiednio. Nie wiem…i przyznam się, że często nie chcę wiedzieć, co kieruje innymi osobami. Bo chociaż staram się widzieć w każdym tę lepszą stronę, to czasami po prostu nie da się zauważyć nic, co powoduje ciepło w sercu. Ale mimo to, już nie chłostam słowami. Nie wywalam wszystkiego, nie zważając na konsekwencje i czyjeś uczucia. Może to zasługa wieku…zapewne tak.

A może nareszcie wzięłam sobie do serca mojej Mamy, która była chodzącą dobrocią i nigdy nikogo nie skrzywdziła.

Reasumując…poprawność polityczna nie jest do końca dobra. Bo staje na drodze do wyrażania swoich uczuć, wiąże nas normami i bardzo często zakleja nam usta.

Natomiast wyważanie swoich słów jest według mnie jak najbardziej potrzebne w dorosłym życiu.

I nawet jeśli czasami musimy ugryźć się w język, to może czasami to zróbmy, jeśli to uchroni kogoś przed zranieniem.

blog CityJungle.pl