Kwiecień- wiosna za oknem, wiosna w sercu.

KWIECIEŃ

Cały rok czekałam na ten najpiękniejszy miesiąc w roku…przyroda budząca się do życia, nowe nadzieje…być może nowa praca?
A może pójdę na całość i zacznę wszystko od początku?

Jak to mówią: rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady!

Ale na początek nie szalejmy, bo i Bieszczady daleko i jak to tak rzucić wszystko? A kto zajmie się kwiatkami? I toreb mam za mało.

Zakupy muszę w takim razie zrobić. Jakiś śpiwór…bo przecież noce w Bieszczadach mogą być zimne.

A jak śpiwór, to ostatnio widziałam piękne poszewki na poduszki w Home&You. A do tych poduszeczek, to idealnie będzie pasował ten kocyk z Homli…i już w myślach zapełniałam koszyki, gdy ze snu na jawie wybudził mnie śpiew ptaków za oknem.

Raczej daleko mi do Scarlett Scarlett O’Harry z „Przeminęło z wiatrem” i z romantycznych zagrywek najbliżej mi do czekolady z serduszkiem. Ale ten głośny śpiew za oknem przypomniał mi o ostatnio popularnym haśle motywacyjnym „Wyjdź ze strefy komfortu”’.

I dlatego zmotywowana postanowiłam zrobić coś, co w mojej strefie komfortu nawet nie stało.

Ba! Nawet nie stało w pobliskim województwie: wyjadę pod namiot.

Zawsze to jakiś pretekst do zakupów, dlatego nie myśląc o konsekwencjach swojej nieprzemyślanej decyzji (co okaże się później), ochoczo złapałam za telefon i już kilkanaście minut później w moim koszyku znajdował się namiot (jednoosobowy, z okienkiem i mini firanką), śpiwór (w różowe flamingi, sztuk 1), nowy dres (na wszelki wypadek wzięłam dwie sztuki, przecież nigdy nie wiadomo, kogo spotka się w środku lasu), do dresu oczywiście dorzuciłam 3 koszulki (jedna z piękną aplikacją- będzie idealna do mojej nowej spódnicy na lato, druga w paseczki- modnie i wygodnie i ostatnia znalazła się w koszyku przez przypadek. Ale jak już tam była, to przecież nie będę jej wyjmować z koszyka), do tego kupiłam oczywiście nowy ręcznik (w kolorze limonki, żeby pasował do namiotu), parę nowych trampek (przecież do nowego dresu nie ubiorę trampek z ostatniego sezonu!), nowa torba plażowa również znalazła się w moim koszyku (bo te, co mam, nie pasują mi kolorystycznie do zestawu „namiotowego”), nowe kapcie (przecież nie będę siedzieć w namiocie w trampkach!), nowe zasłony do salonu (bo akurat promocja była), dywanik do łazienki (bo wyjątkowo uroczy), zestaw ściereczek (bo miały wiosenny akcent) i etui na telefon. I tak lżejsza o miesięczną wypłatę (najwyżej cały miesiąc będę jadła chleb z masłem) położyłam się spać z poczuciem dumy, że i ja wyjdę ze swojej strefy komfortu.

Kilka dni później już pędziłam ku mojej przygodzie, wyposażona w ogromny plecak i siatkę konserw. Czułam się jak prawdziwy podróżnik. Czułam, że to może być początek mojej nowej drogi globtroterki.

I tu zaczyna się prawdziwa tragikomedia w jednym akcie.

Siedzę w namiocie, w moim nowym dresie, słucham cicho sączącej się muzyki z YouTube i już chciałam wysłać swoją kandydaturę na prepersa roku, gdy poczułam głód…

Ok…moja sława jako podróżniczki może poczekać, na początek zadbam o zaspokojenie potrzeb z najniższego szczebla w piramidzie Maslova. Z uśmiechem triumfu sięgnęłam do mojej torby z prowiantem. Przecież byłam przygotowana na wszelkie zachcianki.

Oczywiście mój prowiant był w puszkach, jak przystało na prawdziwą podróżniczkę.

I nagle mnie olśniło! Przecież do konserw potrzebujemy otwieracza! No cóż…okazuje się, że dziś wieczorem przejdę na przymusową dietę. I zdrowe to dla żołądka i obudzę się jutro zgrabna i dotleniona.

I z tym nastawieniem położyłam się spać. Usnęłam dość szybko, zapewne zmęczona nadmiarem wrażeń i świeżego powietrza. Obudził mnie piekący ból w kostce i przeraźliwe zimno. Moja kostka pulsowała rytmiczne, jednocześnie przybierając gustowny kolor czerwieni w odcieniu karminowym.

I gdyby nie piekący ból i skostniałe z zimna ręce, z pewnością oddałabym się podziwianiu tego jakże urokliwego koloru.

Na szczęście miałam w aucie apteczkę i już w moją duszę wstąpiła nowa nadzieja, gdy przypomniałam sobie, że w apteczce trzymałam baletki do jazdy samochodem…

I już godzinę później jechałam do szpitala przemarznięta, z katarem i z wykręcaną z bólu kostką.

I tak zakończyła się moja kwietniowa przygoda na drodze do kariery globtroterki…

blog cityjungle.pl